piątek, 29 kwietnia 2016

#2132 - It's comics time! #2

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

Wiecie, jakie to uczucie, gdy ktoś bierze waszą ukochaną franszyzę, która przez ostatnie lata mocno podupadała na jakości - i robi z niej coś dobrego? Podchodząc z szacunkiem do materiału źródłowego rozszerza bazową koncepcję o kolejne warstwy, ledwie zarysowanym charakterologicznie postaciom dodaje zaskakującej głębi, eksploruje motywy, które - z różnych względów - nigdy wcześniej nie były poruszane? 



Pokazuje, że doskonale rozumie, na czym polega unikalny czar opowieści, którą przyszło mu rozwijać, eliminuje z niej jedynie anachroniczne i nietrafione elementy, resztę pozostawiając dokładnie taką, jaką była? Dla prawdziwego fana to prawdziwe szczęście - widzieć, że obiekt jego kultu znajduje się w dobrych rękach. Tego właśnie uczucia doświadczam, gdy tylko zabieram się do czytania kolejnej części komiksu "Mighty Morphin Power Rangers" autorstwa Kyle’a Higginsa i Hendry’ego Prasetyi.

Z perspektywy zwykłego czytelnika, który nie jest oddanym fanem Power Rangers powyższy akapit może wydawać się przesadnie entuzjastyczny - i prawdopodobnie takim właśnie jest. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że najnowszy komiksowy hit wydawnictwa Boom! Studios jest jakimś ósmym cudem świata, który zrewolucjonizuje gatunek nastoletniego super-hero, bo oczywiście to nieprawda. Patrząc trzeźwo, "Mighty Morphin Power Rangers" to jedynie bardzo porządny komiks superbohaterski z niezłymi dialogami, kompetentnym prowadzeniem postaci i znakomitą oprawą wizualną. Jeśli jednak jest się fanem, który od co najmniej pięciu lat katowany był memetycznie wręcz fatalnymi inkarnacjami swojego ulubionego serialu - do tego stopnia, że zaledwie przyzwoity "Power Rangers Dino Charge" powitałem z taką radością, jakby to był nie wiadomo jak wspaniały sezon - coś takiego naprawdę działa jak orzeźwiający łyk świeżego powietrza.

Przejdźmy jednak do samej zawartości - ostrzegam przed potężnymi spoilerami osoby, które mają w planach przeczytanie. Zaczyna się od rozmowy Trini i Billy’ego, którzy zajmują się przeglądem Dragonzorda (jak pamiętamy z poprzedniego numeru, z jakiegoś powodu zord odmawia posłuszeństwa Tommy’emu). Okazuje się, że Billy ma niskie poczucie własnej wartości - nie dorównuje w walce pozostałym Rangerom, w dodatku jego introwertyczna natura i bardzo formalny sposób wyrażania się sprawiają, że ciężko jest mu nawiązywać relacje z innymi. Trini podnosi go na duchu, przekonując Billy’ego, że to jego intelekt, a nie zdolności bojowe czynią go wartościowym członkiem drużyny - choć chłopak sam zauważa, że Trini nie ustępuje mu pod tym względem, w dodatku będąc znacznie bardziej towarzyską i lepiej radzącą sobie w ogniu bitwy osobą.


Tymczasem Tommy zostaje osaczony przez Scorpinę w swoim własnym mieszkaniu - coś, czego serial prawdopodobnie nigdy nie odważyłby się pokazać. Chłopak, by chronić nieświadomą zagrożenia matkę, teleportuje siebie i przeciwniczkę do pobliskiego lasu - niestety chwilę potem jego komunikator ulega uszkodzeniu, przez co nie może wezwać wsparcia. Scorpina okazuje się bardzo kompetentną wojowniczką - czytałem, że za młodu scenarzysta bardzo lubił tę postać i był rozczarowany gdy okazało się, że pojawiała się ona tak rzadko, zapytał więc ludzi z Saban Entertainment, czy może jej użyć w swoim komiksie. Uzyskał pozwolenie i wiele wskazuje na to, że Scorpina przynajmniej przez pewien czas zajmować będzie miejsce Złotego, który do tej pory nie pojawił się komiksie - w tym numerze Tommy na moment przed walką nawet pyta, czy Złoty rzucił tę robotę, co oznacza, że bohater jest gdzieś na arenie wydarzeń - po prostu jeszcze go nie widzieliśmy. Dla mnie bomba - Scorpina jest fajną postacią z naprawdę imponującymi zdolnościami bojowymi i przyjemnym dla oka designem. Co prawda do tej pory nie pokazała zbyt wielkie ze swojego charakteru czy psychologicznej głębi, ale to dopiero drugi numer, a postaci mamy relatywnie sporo - ufam, że Scorpina pozostanie z nam jeszcze przez jakiś czas.

Chwilę później akcja przenosi się do szkółki karate prowadzonej przez Jasona. Motyw ten został zaczerpnięty bezpośrednio z serialu i w komiksie sprawdza się bardzo dobrze, bo nieźle eksponuje charakter Czerwonego Rangera. Jako lider Rangerów Jason doskonale radzi sobie z utrzymywaniem dyscypliny - a jako przyjaciel reszty członków drużyny musi umieć robić to bez pryncypialności, która wyalienowałaby go od reszty Wojowników. Taka kombinacja sprawia, że jest doskonałym nauczycielem. W dodatku miło zobaczyć, że mimo nowoczesnego settingu bohaterowie zachowali trochę tej swojej staroświeckiej bezinteresownej szlachetności i chętnie uczestniczą w animowaniu życia społeczności Angel Grove. Na miejscu pojawia się Kimberly - wspomina, że jej rozwiedzeni rodzice kłócą się o częstotliwość widzeń z córką - kolejny motyw wyciągnięty z serialu. Nietrudno uwierzyć, że napięta sytuacja rodzinna sprawia, że Kimberly bardziej poświęca się swoim obowiązkom jako Rangerka, żeby zająć myśli czymś innym. Tutaj przyznaję, że trochę naciągam, bo prawie nic nie wskazuje na taki stan rzeczy, ale przyznam, że jestem ciekaw w jaki sposób scenarzysta będzie rozwijał ten wątek - bo że będzie to robił, jestem raczej pewien.

Jason i Kim rozmawiają o Tommy’m i pojawiają się pierwsze ślady miłosnego trójkąta - chociaż niewykluczone, że źle interpretuję scenę, w której Jason uśmiecha się słysząc Kimberly mówiącą, że Tommy prawdopodobnie niespecjalnie ją lubi. Może to być satysfakcja z tego, że Kim nie ma żadnych romantycznych oczekiwań wobec ich nowego towarzysza broni (czytaj - Jason może bez obaw próbować przenieść swoją przyjaźń z Kimberly na kolejny poziom), ale równie dobrze może to być oznaka pobłażliwości dla jej bezpodstawnych obaw. Nie jestem jakimś specjalnym fanem nastoletnich dramatów romantycznych, ale póki co sytuacja została jedynie lekko nakreślona, wstrzymam się więc z ostateczną oceną do czasu, aż ten wątek zostanie rozwinięty. Jedna z trenerek prosi Jasona, by wziął on pod swoje skrzydła Tommy’ego, który do tej pory nie nawiązał zbyt wielu przyjaźni, prawdopodobnie dostaniemy więc jakieś ciekawsze interakcje pomiędzy tymi dwoma.


Rozmowę przerywa im Zordon, komunikując się z nimi i informując o tym, że Tommy jest w niebezpieczeństwie. Tymczasem, dzięki narracji Rity dowiadujemy się, czemu miała służyć cała ta ustawka - wyssaniu mocy z monety Zielonego Rangera za pomocą klejnotu umieszczonego na mieczu Scorpiny. Tommy wyraźnie słabnie w trakcie potyczki, ale na szczęście w kluczowym momencie pojawiają się pozostali Wojownicy i dzięki temu walka robi się bardziej wyrównana. Scorpina ucieka, pozostawiają grupę kitowców, by spowolnili Rangerów. Tommy udaje się za nią w pościg, ale gubi swoją przeciwniczkę w głębi lasu. Powraca do niego widmo Rity, które prześladuje go od czasu przystąpienia do Power Rangers. Rita robi to, co do tej pory - drwi z Tommy’ego i jego słabości oraz kwestionuje lojalność świeżo zreformowanego Wojownika. Po powrocie do reszty, którzy w międzyczasie pozbyli się kitowców, Tommy zachowuje się wobec nich agresywnie - wstydzi się własnej słabości i faktu, że pozostali musieli go ratować.

Bohaterowie wracają do Centrum Dowodzenia. Bohaterowie dochodzą do wniosku, że przejście Tommy’ego na stronę dobra sprawiło, iż Rita zmieniła swoja strategię - w bezpośrednim starciu drużyna jest dla niej zbyt potężna, dlatego przyjęła nową taktykę i poluje na Wojowników, próbując dopaść ich na osobności. Podniesiona zostaje też kwestia Dragonzorda - okazuje się, że Tommy traci równowagę psychiczną (nic dziwnego - ma w głowie Ritę odgrywającą złą, pokręconą wersję Świerszcza Jimmy’ego), przez co zord przestaje go słuchać. Tommy zaczyna się łamać, ale nim przechodzi w tryb zbuntowanego, obrażonego na cały świat nastolatka - traci przytomność. I tak kończy się drugi numer komiksu. Dostajemy jeszcze kolejny dwustronicowy odcinek przygód mięśniaka i Czachy, ale naprawdę nie jest on ani specjalnie zabawny, ani specjalnie interesujący, ot - duet schwytał kitowca i planuje obić mu twarz na oczach dziewczyn ze szkoły, by zrobić na nich wrażenie… niestety ich ofiara ucieka.

Komiks jest świetny. Ma trochę walk, trochę ekspozycji charakterów postaci, trochę fabuły - a wszystko wymieszane jest w proporcjach gwarantujących świetną rozrywkę. Jasne, jeśli jest się rangerowym fandomitą, to można się czepiać, że po raz kolejny dostajemy historię skupioną przede wszystkim na Tommym, przez co pozostali członkowie drużyny zostają zepchnięci na dalszy plan… ale scenarzysta obiecał, że po zakończeniu pierwszego rozdziału serii sytuacja ta ulegnie zmianie. Cóż, oby tak było, bo już teraz dostaliśmy kilka intrygujących motywów - sytuacja rodzinna Kim, niskie poczucie własnej wartości Billy’ego czy… to tajemnicze coś, co zdaje się mocno absorbować Zacka. Każdy z tych wątków można interesująco wyeksponować i naprawdę mocno trzymam za słowo Higginsa - szkoda byłoby zmarnować taki potencjał.


Wizualnie nadal jest znakomicie. Trafiły się może dwa, trzy kadry, na których dostrzec można pewną niedbałość w proporcjach sylwetek postaci, ale czepianie się tego byłoby… no cóż - czepianiem się. Komiks wygląda po prostu bardzo dobrze, sceny walk są dynamiczne, lokacje i rekwizyty z serialu odwzorowane z dużą pieczołowitością, mimika i ekspresja bohaterów wyglądają znakomicie - ten komiks ogląda się równie dobrze, co czyta. Wciąż olbrzymie wrażenie robią na mnie ciepłe, nasycone kolory, dzięki któremu "Mighty Morphin Power Rangers" ogląda się po prostu wyśmienicie - sprawiają one, że historia nadal ma lekki, przygodowy klimat znany z ekranowej inkarnacji franszyzy. Ilustracje wyglądają po prostu soczyście.

Podsumowując - kolejny znakomity zeszyt komiksowej serii, która błyskawicznie stała się jedną z moich ulubionych. Fani i fanki Power Rangers znajdą tam wszystko, za co kochają tę franszyzę (i wiele, wiele więcej!), zaś osoby niezorientowane w temacie, jedynie mętnie kojarzące niektóre wydarzenia z oglądanego w dzieciństwie serialu… również mają szansę dobrze bawić się przy lekturze tego komiksu. To jest po prostu bardzo ładnie narysowana, ślicznie pokolorowana i zajmująco opowiadana historia z dynamicznymi scenami walk, interesującymi relacjami pomiędzy postaciami oraz sympatycznymi bohaterami i bohaterkami. Czego chcieć więcej?

Brak komentarzy: